10 piw, które warto spróbować

Dziś nieco luźniej, bez wbijania kija w mrowisko. Postanowiłem sobie przypomnieć, a Wam przedstawić, 10 zagranicznych piw, które zmieniły moje spojrzenie na ten napój albo były na tyle ciekawym doświadczeniem, ze do dziś je pamiętam i miło wspominam. Przed wami top 10, złota dziesiątka, w kolejności alfabetycznej:

Alaskan Brewing – Alaskan Smoked Porter

Degustacja miała miejsce w roku 2014, gdy ja siedziałem przy dobrze znanym barze w Piwnej Stopie, oglądając mieniące się za szybą lodówki różnokolorowe etykiety zagranicznych butelek. Zwykle oznacza to, że wszystko na kranie już piłem (a rzadko powtarzam piwa) albo akurat mam ochotę wydać więcej pieniędzy na coś specjalnego. Padło na rzeczony wędzony porter. Był to mój pierwszy kontakt z tego typu piwem. Wcześniej próbowałem co prawda legendarnej Schlenkerli, natomiast wytwór piwowarów z Alaski rzucił mnie na kolana. Pachniał tlącym się ogniskiem, świeżo wygaszonym papierosem i ziemią. Smakował wędzoną śliwką w ciemnej czekoladzie. Niesamowite doznanie. Zakochałem się w wędzonkach.

Boston Beer Company – Samuel Adams Utopias

Tym razem Dobry Zbeer w Gliwicach. Nasze kranoprzejęcie. Okazało się, że jest Utopias – piwo bardzo rzadkie, jednak kilka butelek trafiło do Polski. Ignorując świadomość trzycyfrowej ceny za pojemność kieliszka od wódki, po prostu trzeba było je wypić ze względu na legendarność i możliwość zdobycia niepowtarzalnego doświadczenia. Fermentowane drożdżami szampańskimi i tymi do zadań specjalnych barley wine, trunek to przypomina w smaku bardziej koniak aniżeli to, co znamy pod nazwą piwo. Bardzo mocno alkoholowe w smaku, rozgrzewające, słodkie, pełne przepysznych suszonych owoców, rodzynek, daktyli, fig, wzbogacone o pełno nut beczkowych w stylu drewna, wanilii czy kokosa, a także akcentów ziołowych i ziemistych.

Brewdog – Punk IPA

To, jak obecnie wygląda i działa BrewDog, wiedzą wszyscy, którzy interesują się branżą piwną. Jako początkujący adept kraftu kupiłem jednak tę ich bajeczkę o punkowym, rewolucyjnym, bezkompromisowym browarze, który nie bierze jeńców. Czytałem o pakowaniu piwa w zdechłe wiewiórki, o wyścigu o miano najmocniejszego piwa świata, a później o wysyłaniu piwa do Putina. Cały ten marketing był wprost skierowany do takich ludzi jak ja – szalonych nonkonformistów. Myślałem wówczas, że są autentyczni. Jeśli o samo piwo chodzi, Punk IPA piłem mniej więcej w tym samym czasie, co Hardcore IPA oraz 5 AM Saint. Być może była to nawet dziewicza zagraniczna IPA, jakiej spróbowałem, choć pierwsze zapisy mam na temat Laguna IPA z BrauKunstKeller. Przepiękny aromat amerykańskiego chmielu, solidna goryczka i niesamowita przyjemność z picia. Tak je pamiętam. Później trafiłem na wiele paskudnych lub nijakich warek, ale najlepszą piłem na miejscu – w Szkocji, gdy kupiłem puszkę w małym, lokalnym sklepiku na urokliwej wyspie Skye.

Cantillon – Iris

Znów lodówka z butelkami w Piwnej Stopie – co poradzę? Do tej pory piłem lambiki ogólnodostępne, takie jak dosładzane Lindemansy czy Geuze i Kriek z Boona. Tamten wieczór zapoznał mnie jednak z jednym z najbardziej cenionych belgijskich browarów produkujących piwa kwaśne – Cantillon. Iris poza swą przecudowną kwaśnością, na którą mózg reaguje podobnie do goryczy, zachwycał świeżym chmielowym aromatem, uzyskanym dzięki chmieleniu na zimno przed rozlewem. Kwiaty, białe owoce, delikatna stajnia, a do tego cudowna cierpkość i wytrawność. To piwo wzniosło moje lambikowe doświadczenie na inny poziom.

Emelisse – White Label Imperial Russian Stout Ardbeg BA

Moje urodziny. Koleżanka chciała sprawić mi prezent w postaci piwa, jednak jako że się na nim nie zna, poszła do Piwnej Stopy i poprosiła o pomoc obsługę. Jako że znali mniej więcej preferencje jubilata, w moje ręce wkrótce wpadł ów holenderski imperialny stout. Było to pierwsze (i chyba jedyne do tej pory) piwo leżakowane w beczkach po Ardbegu, jakie piłem. Okazało się strzałem w dziesiątkę. Przepiękny aromat torfowej wędzonki, szpitalnych korytarzy, bandaży, lizolu, spalonej instalacji elektrycznej łączył się tu z potężnymi pokładami mocno palonego espresso i toną gorzkiej, wytrawnej czekolady. Pokochałem to piwo za jego bezkompromisową agresywność i coś zupełnie nowego.

Mikkeller – 1000 IBU

Był to czas, o którym pisałem w poprzednim felietonie. Szukałem coraz mocniejszych doznań, coraz bardziej agresywnych smaków. Gdy sięgam do notatek z tego okresu, w wielu miejscach mam dopisek, że piłem bardziej gorzkie, albo że brakuje goryczki. Kiedy więc usłyszałem, że w Centrali Piwnej pojawiło się piwo reklamowane jako najbardziej gorzkie na świecie, musiałem tam natychmiast pobiec. Pamiętam, że szedłem z butelką mojego Świętego Graala wzdłuż ulicy Dąbrowskiego i uśmiechałem się od ucha do ucha, bo wiedziałem, ze jak tylko przyjdę do domu – otworzę ten skarb. W 2013 roku nie przeszkadzała mi jeszcze karmelowość w IPA, więc nie uznałem jej za wadę. Goryczka zaatakowała od razu i przyjemnie pieściła moje podniebienie przez długi, bardzo długi czas. Znawcy powiedzieliby, że miała zalegający i łodygowy charakter, ale właśnie tego szukałem. Było to wówczas najdroższe piwo, jakie kiedykolwiek kupiłem. Butelka o pojemności 330 ml kosztowała około 35 złotych. Nie żałuję jednak ani złotówki. Niestety, powrót do tego piwa po latach okazał się całkowitą porażką.

Mikkeller – Black

Poznańskie Targi Piwne. Stoisko wrocławskiego Zakładu Usług Piwnych. Patrzę: imperialny stout, 17%, więc szykuje się jakieś potężne doznanie. Do tej pory piłem takie po 9-12%. Znów mnie siekło. Wow! Cóż to było za piwo?! Przeogromna gęstość połączona z agresywnym alkoholowym pieczeniem uwalniały endorfiny, ale po chwili następował kolejny wystrzał hormonu szczęścia: niesamowita, popiołowa paloność i gryząca, piołunowa gorycz. Tak smakowało moje wymarzone piwo ultymatywne. Piłem je później w wielu wersjach, jednak żadna nie była w stanie dorównać temu pierwszemu razowi.

Nomada – Mole Negro

Dom Piwa i lodówka z butelkami. Tradycyjne miejsce urzędowania Poznańskiej Loży Piwnej w weekendowy wieczór. Przyszła wówczas jakaś dostawa mniej znanych piw z Hiszpanii, a w tym te autorstwa browaru Nomada. Ktoś rzucił hasło, że Mole Negro to piwo ekstremalnie ostre, na dodatek z papryczką w środku butelki! Dwa razy nie trzeba było mnie namawiać. Wraz z kolegą uwolniliśmy kapsaicynowego Barabasza, po czym zjedliśmy go na pół. Piekło mocno. No dobra, to skoro papryczka poszła, to czas na piwo. Łudziliśmy się, że większość ostrości zostało w owocu. Nic bardziej mylnego. Próbując ugasić ogień w gardle, spożyliśmy jeszcze większe ilości kapsaicyny – tym razem w płynie. Gęby nam powykręcało, ale gęby te były uśmiechnięte. Kolejny eksperyment udany. Bariera przekroczona. Endorfiny podwójne – od ostrości i od ekscytacji doświadczeniem.

The Alchemist – Heady Topper

The Alchemist był gwiazdą festiwalu Beer Geek Madness i z tej okazji do Polski po raz pierwszy trafiły puszki Heady Toppera i Focal Bangera. Pierwowzór piwa w stylu New England IPA smakował zupełnie inaczej niż to, co znamy obecnie pod tym mianem. Topper był prawie że zielony od chmielu w barwie, idealnie zmętniony i obłędnie pachniał grejpfrutem, naftą i tropikalnymi owocami. W smaku znów mocne uderzenie wspomnianych nut, a do tego całkiem spora goryczka. Wszystko to pięknie się komponowało. Szkoda, że rynek poszedł w kierunku bezgoryczkowego IPA. Tej cechy akurat Heady Topperowi nie brakowało.

Toppling Goliath – Assassin

Nudny będę z tym, gdzie to piłem… Tym razem jednak nie lodówka, ale panel. Dzieje całkiem nowe. Ogólnie rzecz ujmując, gdy teraz udaje mi się napić jakiegoś superpopularnego piwa o niesamowitych recenzjach, to najczęściej jestem srogo zawiedziony. Wynika to z tego, że większości są to słodkie ulepy, które człowiek ma ochotę przepić dobrym kwasem albo wytrawnym IPA, choć w sytuacjach ekstremalnych naprawdę wystarczy Pilsner Urquell. Tak, Assassin też jest ulepem, jednak miał w sobie coś więcej niż cukier. Dużo beczki, ciemnych owoców, kakao, melasę, a do tego ukryty alkohol. Czuć było, że to piwo szlachetne, dobrze zaprojektowane i wykonane.

Blisko dziesiątki były także ulubiony w czasach liceum i wczesnych studiów SvyturysBaltas, wymrażane BrewdogiSink The Bismarck oraz Tactical Nuclear Penguin, zawsze dobrze wchodzący na Wyspach GuinnessGuinness Draught, klasyczny PaulanerHefe-Weissbier, znakomity towarzysz na Craft Beer Camp, czyli Rooie DopDouble Oatmeal Stout, czy też najlepsze piwo ostatniego One More Beer Festival – Bottle LogicFundamental Observation i wiele, wiele innych.

A jakie zagraniczne piwa Was rzuciły na kolana? Podzielcie się w komentarzu.

2 komentarze do “10 piw, które warto spróbować”

  1. Mnie pierwsze piwo zagraniczne jakie mnie rzuciło na kolana to było Mango mango mango z dugessa 😉

  2. Punk IPA to nic ciekawego jeśli chodzi o ipy, tylko cała bajka browaru robi tu „robotę”, a smak cienki jak d węża.

Możliwość komentowania została wyłączona.