Po odbyciu porannego spaceru wśród terenów zielonych przy Schildescher Viadukt, można było udać się w dalszą podróż. Jako że nastał poniedziałek, skupiliśmy się na ciekawostkach zewnętrznych, gdyż większość atrakcji w tym dniu jest zamknięta. Pierwszym przystankiem był pomnik Arminiusza – legendarnego germańskiego woja, który zatrzymał armię Rzymian. Przez stulecia był on symbolem niemieckiej potęgi i ducha walki. Jak łatwo się domyślić, historię tę wykorzystywali także w celach propagandowych naziści. Również od niego swą nazwę wziął pobliski klub piłkarski – Arminia Bielefeld.
Kontynuując szlak germańskiego mistycyzmu narodowego, udaliśmy się do Externsteine – malowniczo położonego kompleksu skał piaskowych, które według legendy miały niegdyś spełniać rolę obserwatorium astrologicznego lub miejsca przedchrześcijańskiego kultu. W średniowieczu pieczę nad imponującymi skałami sprawowali benedyktyni i z tego okresu zachowała się chrześcijańska płaskorzeźba wykuta w jednej ze skał. Tuż obok skalistych wież znajdziemy piękne jeziorko i tereny spacerowe oraz restaurację, gdzie przycupnęliśmy na krótką chwilę by kontemplować ten cud natury.
Jednym z najciekawszych punktów podróży był kolejny przystanek – niewielkie miasteczko o nazwie Hameln. To tu – z budynku pałacu ślubów – w rytm upiornej pozytywki wyłaniają się baśniowe postacie opowiadające historię „Szczurołapa z Hameln”, utrwaloną m.in. przez braci Grimm. Według legendy, nieradzące sobie z plagą szczurów miasto postanowiło zatrudnić szczurołapa, lecz ten po wykonaniu zadania został oszukany i nie otrzymał zapłaty. W zemście powrócił do Hameln i – korzystając z hipnotyzującej melodii odgrywanej na zaczarowanym flecie – wyprowadził z miasteczka dzieci, po których zaginął ślad. Istnieje wiele hipotez na temat tego, co naprawdę stało się z dziećmi z Hameln: od epidemii dżumy, przez porwanie przez psychopatycznego pedofila-mordercę, aż po zarobkowe wyjazdy młodych chłopców z miasta. Jak było w rzeczywistości – nie dowiemy się nigdy, lecz legenda o zaczarowanym flecie, na którego dźwięk zarówno szczury, jak i dzieci podążają za szczurołapem, by następnie utopić się w rzece, brzmi fantastycznie i trafia idealnie w bliską mi poetykę. W miasteczku legenda jest także opisana na brukowanych alejkach rynkowych, a idąc po szczurzych śladach możemy zaznajomić się z opowieścią wraz z miejscami w niej opisywanymi. Przemysł turystyczny w Hameln kwitnie, więc możecie tu kupić nawet… hamelińskie Monopoly o szczurzej tematyce.
Dzień finiszowaliśmy w mieście Pelikana i Scorpionsów, czyli Hanowerze, gdzie również czekały nas mroczne klimaty. Na jednym z ładniej zagospodarowanych cmentarzy możemy odnaleźć tablicę upamiętniającą ofiary seryjnego mordercy – Fritza Haarmanna. W okresie międzywojennym „Rzeźnik z Hanoweru” zamordował przynajmniej 24 nastoletnich chłopców, a następnie rozczłonkował ich ciała, odcinając głowy i obdzierając ze skóry. Mięso z kolei sprzedawał na lokalnym targu – jako wieprzowinę. Co więcej, przez lata zbrodnie uchodziły mu na sucho, gdyż był informatorem miejscowej policji. Ostatecznie został ścięty gilotyną.
W Hanowerze zahaczyliśmy jeszcze o Bibliotekę Leibniza, gdzie można podziwiać pierwowzór kalkulatora, zaprojektowany przez tego genialnego omnibusa, a także wiele rzadkich książkowych eksponatów, w tym np. starożytne atlasy czy dawne wydania Biblii. Niestety, pomimo tego, że biblioteka ta dysponuje przeogromnym katalogiem, próżno szukać w nim dzieł Ayn Rand czy Murraya Rothbarda. Na szczęście Frederic Bastiat nie trafił jeszcze na czarną listę i studenci mogą sięgać po jego dzieła.
Ostatnim aktem naszego cmentarnego poniedziałku był wieczorny spacer po centrum miasta, ze szczególnym uwzględnieniem Marktkirche – kościoła, na którego fasadzie widnieje – jak gdyby nigdy nic – pentagram. Godne zakończenie eskapady, obfitującej w historie o ezoterycznym nazizmie, mordercach, pedofilach i przedwiecznych kultach, nieprawdaż? Samo miasto wydało nam się troszkę wyludnione – pozbawione typowo kawiarniano-imprezowego sznytu – raczej sprawiające wrażenie takiego, do którego przyjeżdża się podpisać kontrakt i wyjechać.
Nie tylko miłośnik dobrej kuchni, ale też kucharz-amator, który samodzielnie przygotowuje i testuje różne przepisy z całego świata. Podróżnik i degustator pysznego jedzenia w różnych krajach i kulturach. Sensoryk piwny. Właścicielem kraftowego browaru kontraktowego, który tworzy odjechane piwne eksperymenty. Jako były piwowar domowy, ma duże doświadczenie w warzeniu i zna się na technikach i stylach piwa. Lubi eksperymentować z nowymi smakami i połączeniami, zarówno w kuchni, jak i w szkle. Jego motto to: “Albo grubo, albo wcale”.