Gdzie zjeść w Lizbonie – najlepsze miejsca 2025

Nadszedł nowy rok i w końcu można było znów wyruszyć w podróż. A przecież po to żyję – by eksplorować, doświadczać, a potem dzielić się wspomnieniami – także tu. Od ostatniego wyjazdu do Oslo minęły cztery miesiące i wanderlust wzbierał we mnie niczym fale tsunami, które zalały Lizbonę w 1755 roku. To właśnie stolica Portugalii stała się moim celem na tygodniowy wypad w okolicach Sylwestra. Jak zawsze w przypadku moich podróży, postarałem się odpowiedzieć na pytania ważkie: gdzie zjeść w Lizbonie? Co zjeść? A także – co i gdzie wypić? Na ten temat jednak planuję osobny wpis.

Mapa

Ryby i owoce morza

Kuchnia Lizbony bogata jest przede wszystkim w dania z ryb i owoców morza. Bliskość rzeki i oceanu zapewniają stały dostęp do świeżych produktów zarówno słodko-, jak i słonowodnych. Co ciekawe, w stolicy Portugalii istnieją nawet lokale, które wyspecjalizowały się w jednym tylko daniu i nie podają nic poza nim. Niestety, tradycyjne lizbońskie restauracje rzadko zapewniają bogaty wybór dań wegetariańskich, co w przypadku par ambivore stanowi wyzwanie i – chcąc spróbować klasyków – de facto oznacza albo chodzenie na dwa obiady w ciągu dnia, albo zadowolenie się bardzo kiepską ofertą bezmięsną w kultowych lokalach (zazwyczaj jedno, maksymalnie dwa dania). Polska tu wypada o niebo lepiej. Dla chcącego – jednak – nic trudnego. Daliśmy radę.

Bacalhau – czyli dorsz na tysiąc sposobów

Mało która ryba doczekała się tylu interpretacji w Lizbonie, co dorsz. Nie będzie cienia przesady w powiedzeniu, że panuje tam kult tej ryby. Istnieją bary, restauracje, a nawet całe sieci lokali, które specjalizują się w bacalhau. Tu muszę wyjaśnić, że nie jest to jakiś zwykły dorsz. Ryba po złowieniu jest czyszczona, a następnie solona i dojrzewa w ten sposób od kilku tygodni do nawet roku. Następnie nadmiar soli jest usuwany i następuje etap suszenia. Proces jest więc podobny do dojrzewania wołowiny, dzięki czemu mięso staje się bardziej jędrne i intensywne w smaku. Tak przygotowany dorsz staje się bazą do całej gamy przepisów z jego użyciem. A więc gdzie zjeść w Lizbonie dobrą rybę?

Pastéis de bacalhau w restauracji A Casa Do Bacalhau

Na bacalhau wybrałem się do miejsca, które specjalizuje się w daniach z tej ryby i w karcie posiada aż 23 różne pozycje poświęcone dorszowi! A Casa do Bacalhau to lokal nieco oddalony od ścisłego centrum, jednak leżący nieopodal Museu Nacional do Azulejo, w którym akurat byliśmy. Na przystawkę wziąłem najbardziej klasyczne pastéis de bacalhau, czyli delikatne, kremowe krokiety w chrupiącej, acz cienkiej, skorupce. Jest to wersja podstawowa, inna od tej serwowanej przez popularną sieciówkę w centrum (o tym później). Wewnątrz krokietów znalazły się – poza dorszem – ziemniaki, cebulka oraz natka pietruszki. Doskonały start lizbońskich degustacji!

Bacalhau à brás - ulubione danie Cristiano Ronaldo

Na danie główne zamówiłem bacalhau à brás, czyli podobno ulubione danie Cristiano Ronaldo. Najlepszy piłkarz w historii Portugalii jest tu obecny wszędzie – jego podobizny, manekiny, koszulki, szaliki i inne gadżety powystawiane w sklepowych witrynach nie pozwalają zapomnieć, gdzie jesteśmy. O tyle to ciekawe, że klubowo raczej w centrum rządzi Benfica – mijałem kilka sklepów firmowych tego klubu, natomiast żadnego Sportingu, w którym wychował się CR7. Pamiątki sportowe sprzedaje tu głównie sieć Força Portugal.

Wracając do dorsza, bacalhau à brás to potrawa powstała ze zmieszania dorsza z jajkiem i drobnymi pałeczkami ziemniaczanymi (kojarzycie na pewno takie cienkie chipsy keczupowe z marketu – ten kształt), natką pietruszki i pokrojonymi w plastry oliwkami. Całość tworzy dość jednolitą, kremową całość. Jest to bardzo smaczne danie i tak powinno się je podawać tradycyjnie. Natomiast w innym miejscu ziemniaki podają osobno (na wierzchu), dzięki czemu te zachowują chrupkość! Uważam to za ulepszenie oryginalnego przepisu. Jednakże, odpowiadając na pytanie gdzie zjeść w Lizbonie dorsza – odpowiadam, że w jego Domu (A Casa do Bacalhau oznacza Dom Dorsza). W opcji wegetariańskiej zamówiliśmy świeżą sałatkę z zielonymi szparagami – bardzo dobra!

Artur Karpiński na tle gigantycznego zdjęcia pastel de bacalhau z serem Sierra da Estrela w Casa Portuguesa do Pastel de Bacalhau

A gdzie zjeść w Lizbonie nieco bardziej… kreatywną wersję dorszowych krokietów? Będąc w centrum na pewno spotkacie kilka punktów sieci Casa Portuguesa do Pastel de Bacalhau. Lokale te przypominają street foodowe miejsca z arancini na Sycylii i serwują znane już Wam z poprzedniego akapitu krokiety, tyle że dodatkowo nadziewają je mocno charakternym owczym serem Serra da Estrela. Jest to produkt objęty unijnym certyfikatem PDO (chroniona nazwa pochodzenia) i musi spełniać bardzo rygorystyczne warunki podczas wytwarzania. Ciekawostką jest, iż nie zawiera podpuszczki zwierzęcej (czyli może być spożywany przez wegetarian, w przeciwieństwie np. do parmiggiano reggiano czy pecorino romano). Za koagulację odpowiada tu enzym pozyskiwany z karczocha. Jako że Serra da Estrela jest – mimo młodego wieku – serem dość intensywnym, krokiety z Casa Portuguesa do Pastel de Bacalhau dorobiły się reputacji produktu kontrowersyjnego. Dla wielu osób wyrazisty smak owczego sera przyćmiewa delikatność ryby. Z osobistej perspektywy mogę jedynie powiedzieć, że dla mnie smakuje.

Polvo – gdzie na pyszną ośmiornicę?

Nie samym dorszem człowiek żyje, choć pewnie w Lizbonie mógłby, gdyby miał ochotę. Miejsc specjalizujących się w bacalhau jest bowiem dużo więcej, niż opisałem wyżej. Choćby Laurentina, do której nie dotarłem. Trzeba jednak dywersyfikować menu, a chciałem zjeść jak najwięcej różnych rzeczy. Z pewnością jedną z nich była ośmiornica. Portugalczycy specjalizują się w daniu o nazwie polvo à lagareiro. Ośmiornicę najpierw się podgotowuje, a następnie gryluje. Dzięki temu, jeśli kucharz wie co robi, jest jędrna w środku i chrupiąca na zewnątrz – a nie gumowata. Kolejnym krokiem jest polanie dania mnóstwem gorącej oliwy z oliwek, w której smażył się czosnek i drobno posiekana cebula. Do tego młode ziemniaczki w mundurkach. Co ciekawe, jest to popularne danie podczas… wigilii! O ile zawsze miałem sentyment do smażonego karpia, to nie pogardziłbym polvo à lagareiro na wigilijnym stole!

Polvo à lagareiro w Boca d'Uva w Lizbonie

Gdzie w Lizbonie można więc zjeść pyszne polvo à lagareiro? Miejsc jest sporo, także tych klasycznych, opisywanych w przewodnikach, jednak ja zaproponuję coś innego. Mowa o Boca d’Uva. Byliśmy tam pierwszego wieczoru, tuż po wylądowaniu. To dość nowe miejsce, istniejące niecałe dwa lata, a już docenione w konkursach jako doskonały spot na wino i kolację. Na zdjęciu powyżej widać, jak cudownie przyrumieniona była ta ośmiornica. Idealnie chrupiąca, skarmelizowana skórka, mięsiste, jędrne wnętrze i aromatyczne dodatki. Poprzeczka na samym początku wyjazdu została zawieszona bardzo wysoko. Później, gdy próbowałem ośmiornicy w prego (miejscowa wariacja na temat burgera) na Time Out Market na stanowisku O Prego da Peixaria, nie miała startu do tej z Boca d’Uva.

W opcji wegetariańskiej dostaliśmy smażone pory na przystawkę (pyszne) oraz legumes à brás, czyli bezrybną wersję dania, które jadłem dzień później w A Casa do Bacalhau. To właśnie tutaj (widzicie to na górze zdjęcia), ziemniaki zostały podane na miszmaszu warzywnym, dzięki czemu zachowały swoją chrupkość. Nie jest to standardowa forma podania, jednak moim zdaniem lepsza.

Arroz marisco – czyli wielka wyżerka przy dźwiękach fado

Pisząc wcześniej o miejscach specjalizujących się w wyłącznie jednym daniu, miałem na myśli np. Uma Marisqueira, która stała się legendarnym lokalem na arroz marisco. Tam jednak nie dotarliśmy, gdyż niespodziewanie nadarzyła się okazja na spróbowanie tego dania wcześniej – i to w mało oczywistym miejscu. Będąc w Lizbonie musicie zarezerwować sobie jeden wieczór na fado. To muzyka duszy, podobnie jak blues, flamenco czy tango, która – według legendy – powstała kiedy stęsknione żony marynarzy wyśpiewywały swoje smutki wypatrując mężów na horyzoncie. Ile w tym prawdy nie wiem, ale historia jest na tyle romantyczna i ciekawa, że będę ją opowiadał jako pewnik. Co wieczór na wąskich brukowanych uliczkach dzielnicy Alfama fado sączy się nie tylko z wielu lokali i klubów poświęconych tej muzyce, ale także z prywatnych domów. Grzechem jest nie zaznać tej części lizbońskiej kultury, zwłaszcza, że nic tak nie porusza strun wrażliwej duszy jak zanurzenie się w dźwięki fado w jednym z alfamskich lokali. Być może też odkryjecie w sobie legendarne saudade

Arroz marisco w Sr. Fado

W jednym z takich klubów – Sr. Fado – spędziliśmy sobotnią noc. Podczas kilkugodzinnej uczty dla ducha, zadbano także o nasycenie ciała. Pięciodaniowa kolacja zawierała w sobie m.in. deskę serów i wędlin, makaron z serem, smażonego kurczaka, czy desery – lecz punktem kulminacyjnym był właśnie arroz marisco. Porcja przewidziana na dwie osoby, której próbowałem podołać sam, była zdecydowanie za duża, choć przepyszna. Nie było jednak opcji zamówienia mniejszej – podobnie jest w innych miejscach. Wynika to z tego, iż w ramach tego dania otrzymujecie całą głęboką patelnię pełną gigantycznych krewetek, przegrzebków, muli i dorsza – a to wszystko w przepysznym, intensywnym czerwonym wywarze. Obok podawany jest gotowany biały ryż. Jest to prawdziwa feeria smaków dla miłośników owoców morza, a przegryzając kolejne kęsy słuchając fado możecie rzeczywiście poczuć się jakbyście wypatrywali ukochanej osoby z portowej tawerny. Nie mam więc wątpliwości jeśli chodzi o polecenie miejsca gdzie zjeść w Lizbonie pyszny ryż z owocami morza – idźcie do Sr. Fado, zróbcie rezerwację, i zanurzcie się w tym duchowo-cielesnym spektaklu.

Sardynki na ciepło i w puszce

Poza dorszem najpopularniejszą rybą w Lizbonie jest poczciwa sardynka. Sardinhas assadas to danie zawierające grylowane (o mojej pisowni tego słowa chyba napiszę kiedyś osobny artykuł – to celowe, podobnie jak inne idiolektyzmy pisane kursywą!) w całości na węglu drzewnym sardynki (z głowami, ogonami i ośćmi). Zazwyczaj przyprawia się je jedynie gruboziarnistą solą, czasem też czosnkiem i oliwą z oliwek. Niestety, miejsce, które miałem zapisane w centrum było zamknięte na czas noworoczny i musiałem poszukać innej lokalizacji, gdzie zjeść w Lizbonie sardinhas assadas.

Sardinhas assadas w foodtrucku Pescaria w Belem

Na szczęście los uśmiechnął się do mnie podczas wypadu do Belém, kiedy to przechadzając się bulwarem niedaleko Pomnika Odkrywców zauważyłem uroczy foodtruck o nazwie Pescaria. Za marketowe wino co prawda przepłaciłem siedmiokrotnie, co zrzucam na karb lokalizacji i widoków, ale sardynki dostałem bardzo dobre – choć mocno tłuste. Tłuszcz jednak – jak wiadomo – jest nośnikiem smaku. Sardinhas assadas otrzymałem w towarzystwie młodych ziemniaków w mundurkach, ćwiartki cytryny oraz sałatki z piklowanej cebuli, papryki oraz oliwek. Bardzo smacznie, choć dużo roboty z ośćmi!

O Mundo Fantastico da Sardinha Portuguesa

Oprócz sardinhas assadas, Lizbona słynie także z sardynek w puszkach. Tym najsłynniejszym sklepem, stylizowanym na lata trzydzieste ubiegłego stulecia, jest Conserveira da Lisboa, jednak nie dotarliśmy tam nigdy w godzinach otwarcia. Sardynki kupiłem więc w miejscu bardziej komercyjnym, droższym i wyglądającym jak… cyrk albo lunapark. Oczywiście jak zobaczy się wnętrze O Mundo Fantastico da Sardinha Portuguesa, to wiadomo że ma się do czynienia z lokalem dla turystów. Wystrój tego sklepu był jednak tak andersonowski, że nie mogłem się oprzeć i moje uwielbienie dla takiego stylu spowodowało, że to właśnie tam zakupiłem konserwy. Owszem – jest drogo – ale też wybór mają przeogromny, a niektóre produkty nie są z gatunku tych dostępnych w każdym markecie. Kupiłem na przykład wędzoną ikrę dorsza!

Açorda czyli zupa biedaków w mieście miliarderów

Podobno sam prokok Mahomet lubował się w tej zupie i dzięki temu, wraz z ekspansją wpływów arabskich na południu Europy, do dziś serwuje się ją w portugalskich tascas. Ta najsłynniejsza açorda pochodzi z Alentejo, jednak ja swoją zjadłem w nadmorskim Cascais. To ironia losu, gdyż açorda to zupa na bazie czerstwego chleba, wywodząca się z najniższych klas społecznych. Cascais z kolei nazywane jest portugalskim Malibu lub Monte Carlo, gdyż jego wybrzeże zdobią wille miliarderów, a samo miasto gości często najbogatszych celebrytów, z Madonną i Cristiano Ronaldo na czele. Udałem się tam na krótką wycieczkę z Lizbony, co serdecznie polecam.

Açorda de gambas w restauracji John Bull w Cascais niedaleko Lizbony

Açorda, którą jadłem, różni się od tej najpopularniejszej wersji – z grzankami i jajkami w koszulkach. W restauracji o mało portugalskiej nazwie John Bull w Cascais serwują bowiem açordę z krewetkami (açorda de gambas), gdzie chleb miesza się z płynem do konsystencji niemalże owsianki (taką wersję można też dostać w Lizbonie), a jajko dodawane jest w formie surowego żółtka przez kelnera już przy stole. Następnie kelner miesza wszystko i tworzy z całości gęstą breję. Nie wiem na ile ortodoksyjne jest dodawanie kilkunastu ząbków czosnku, natomiast tak było w tym przypadku. Smak potrawy był bardzo czosnkowy i morski, co mi pasowało, ale wiem, że dla wielu osób niejadających dużych ilości czosnku byłoby to zbyt intensywne doznanie. Prawdziwy eliksir przeciw wampirom!

Prego de atum – czyli stek z tuńczyka w bułce plus kraftowe piwo

Wiele krajów na świecie ma swoje wersje smażonego mięsa w bułce. Na Bałkanach robią pyszną pljeskavicę, z Ameryki przyszły do nas hamburgery, a w Portugalii jada się chrupiące prego i bifana. Na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie, jednak – jak się dowiedziałem – w bifanie powinna być cienko krojona wieprzowina, a w prego – wołowina. Od zamorskich kuzynów portugalskie burgery różnią się też bułką – tu stawia się na chrupkość, a nie na miękkie czy mleczne pieczywo. Dla mnie to oczywiście zaleta, gdyż jestem zwolennikiem wszelkiej chrupkości, a teksturę żywności stawiam na równi ze smakiem. Nie ma przecież nic gorszego niż rozmokłe frytki, prawda?

Prego de atum, kanapka ze stekiem z tuńczyka, w lokalu browaru rzemieślniczego Dois Corvos w Lizbonie

No dobrze, więc gdzie zjeść w Lizbonie dobre prego albo bifana? Miejsc jest całkiem sporo. Niestety legendarne okienko As Bifanas do Afonso było zawsze zamknięte, gdy przechodziłem obok, więc nie było mi dane spróbować tych ikonicznych kanapek. Jeśli jednak będziecie obok, dajcie znać, czy warto. Na szczęście – zupełnie niespodziewanie – trafiłem na pyszne prego w… kraftowym pubie. O lizbońskiej scenie piwnej napiszę osobny artykuł, lecz jako że piwo i jedzenie często się przenika, muszę także i tu wspomnieć o taproomie browaru Dois Corvos.

Pod „Dwoma krukami” bowiem poza doskonałym wyborem piw rzemieślniczych można zjeść niesamowite prego de atum. Jest to stek z tuńczyka wysmażony na półsurowo zamknięty w pysznej, chrupiącej bułce. Samo mięso ryby, zwanej wołowiną oceanu (choć tak nazywa się też wielorybinę), było niesamowicie delikatne, rozpływające się w ustach, i odpowiednio przyrumienione z zewnątrz – a jednocześnie surowe w środku. To idealny stopień wysmażenia steka – także z tuńczyka. Nie jestem jakimś wielkim fanem tej ryby, gdyż często jest sucha albo przesmażona. Tu nie było o tym mowy. Soczyste, delikatne mięso pełne intensywnego smaku. Absolutnie polecam udać się do Dois Corvos na piwo i prego de atum. Nie będziecie żałować!

Mięso i sery

Oprócz ryb i owoców morza w Portugalii jada się dużo mięsa. Do ikonicznych potraw należą – oprócz wspomnianych wyżej prego i bifana – choćby kurczak piri piri, chouriço w wersji assado oraz jako wkład do zupy caldo verde, a także ryż z kaczką (arroz de pato) – którego jednak nie było mi dane spróbować. Nie można też zapominać o niesamowitych wędlinach, w tym przepysznej szynce z porco preto, czyli czarnej świni iberyjskiej – jednej z najlepszych na świecie.

Frango piri-piri, czyli kurczak na ostro

Skrzydełka kurczaka w słodko-ostrym sosie piri piri w pubie Crafty Corner

Zacznijmy więc od kurczaka piri piri. Najbardziej legendarnym miejscem na to danie jest Bonjardim, jednak tam po pierwsze nie było możliwości rezerwacji, a po drugie – nie widziałem żadnej opcji wegetariańskiej. I znów przyszedł na ratunek pub z kraftem. Tym razem był to lokal Crafty Corner, mieszczący się przy jednej z brukowanych uliczek Alfamy, niedaleko katedry Sé. Naprzeciwko zaś działa mała lodziarnia Gelado de Alfama z pysznymi lodami pistacjowymi i przesympatyczną obsługą.

W Crafty Corner poza tym, że mają gigantyczną deskę sampli (12 próbek z 12 kranów! – polecam), do zjedzenia są także burgery (w tym wege) oraz wspomniany kurczak. Piri piri to pochodzący z Afryki ostry sos na bazie papryczek o tej samej nazwie. Skrzydełka w Crafty Corner wjeżdżają na stół jako solidna porcja mięsa w słodko-pikantnym sosie (bardzo słodkim jak dla mnie), które doskonale pasują do wyrazistych piw serwowanych z kranu. Zdecydowanie polecam.

Chouriço – płonące i zanurzone w caldo verde

Chouriço assado w Trobadores, wraz z piwem i miodem pitnym

Przejdźmy jednak do chouriço assado. W tym przypadku płacimy głównie za wrażenia wizualne, co podczas podróży jest dla mnie także istotne. Tradycyjną tłustą wieprzową kiełbasę, solidnie przyprawioną papryką, nacina się wszerz, a następnie gryluje. Najciekawszym elementem jest jednak forma podania. Kiełbasę serwuje się na terakotowym grylu, płonącą, a gość musi sam zdecydować, jak bardzo chce ją wysmażyć. Można też odcinać sobie po kawałeczku i kłaść z powrotem do ognia. W ten sposób możliwe jest spróbowanie różnych stopni wypieczenia chouriço. Aby skosztować tego ikonicznego dania, wybrałem się do miejsca, które z niego słynie – Trobadores. To mieszcząca się w podziemiu tawerna stylizowana na średniowieczną, z przepięknie wydanym menu, drewnianym wnętrzem i stylowymi naczyniami. Wszak zarówno piwo jak i miód pitny (na zdjęciu) podano tu w glinie, a nie – typowo – w szkle.

Samo chouriço najbardziej przypadło mi do gustu mocno spieczone, gdy ogień już przygasł i całkowicie zwęglił wierzch kiełbasy. Porcja na szczęście nie była duża, gdyż tego dnia już i tak zbyt wiele zjadłem, a jeszcze miałem w zanadrzu kolację. Jako akompaniament tym razem posłużył miejscowy witbier, robiony kontraktowo przez lokalny browar Oitava Colina, a także hidromel, czyli portugalski miód pitny. Tu muszę wyjaśnić, że tak jak nasze tradycyjne polskie miody (półtoraki, dwójniaki, trójniaki, czwórniaki) dojrzewają bardzo długo i zawierają sporą proporcję miodu do wody (a także alkoholu), tak hidromele portugalskie są bardzo lekkie i leżakują zaledwie kilka tygodni, a ich zawartość alkoholu czasami jest na poziomie 5%. Zdarzają się też mocniejsze, ale trend produkowania sesyjnych, lekkich miodów jest nad Tagiem zauważalny.

Na caldo verde polowałem do prawie ostatniego dnia wyjazdu, co zakończyło się sukcesem w przededniu opuszczenia Portugalii. Wybraliśmy się z Lizbony na wycieczkę do pobliskiej Sintry, zwanej najromantyczniejszym miasteczkiem w Portugalii. Urokliwe uliczki, ogrody i pałacowe krużganki przemierzali tam tacy poprzednicy niżej podpisanego jak Lord Byron, Hans Christian Andersen, czy Richard Strauss.

Zawsze cenię rekomendacje wielkich postaci tamtej epoki, gdyż wiem, że dzięki mojej duchowej łączności z ówczesnymi prądami umysłowymi i emocjonalnością docenię ten klimat, który uwiódł podróżników sprzed lat. Pamiętam bowiem majestat cyprysów w Weronie, pod którymi przesiadywać lubił Goethe. Spoglądając na nie czułem przenikającą mnie energię. To te chwile, gdy nasz wanderlust gra unisono w różnych punktach czasu, a przez kamienie i drzewa przemawiają duchy.

Wracając do jedzenia, trafiliśmy do małej gospody o nazwie Tasca do Xico, gdzie bardzo sympatyczna pani ze smutkiem stwierdziła, że zupa dnia dziś nie jest wegetariańska. Zapytałem czy może jakiś cudem jest to caldo verde i ku obopólnemu zaskoczeniu usłyszałem odpowiedź twierdzącą. Zielona zupa, jak ją się tu nazywa, robiona jest z wywaru na bazie couve-galega (kapusty portugalskiej, zwanej też portugalskim jarmużem) lub innej zieleniny (czemu zawdzięcza swój kolor) i ziemniaków, a następnie wzbogacona plastrami chouriço.

Wszystko było tu na swoim miejscu, a talerz caldo verde może uratować niejednego wędrowca podążającego przez strome ścieżki prowadzące do sintryjskich pałaców. W opcji wegetariańskiej dostaliśmy patelnię ryżu z warzywami.

Bifanas – czyli czy jedzenie na jarmarku w Lizbonie jest dobre?

Gdzie zjeść w Lizbonie bifanas, jeśli As Bifanas do Afonso jest zamknięte na cztery spusty? Znalazłem rekomendację, by spróbować portugalskich burgerów z cienko krojoną wieprzowiną w O Engenheiro das Bifanas. Ta mobilna miejscówka w okresie świątecznym stacjonuje na Wonderland Lisboa, czyli jarmarku zorganizowanym w Parku Edwarda VII. Przy okazji więc mogłem ocenić też jak wypada tutejszy Weihnachtsmarkt w porównaniu z Betlejem Poznańskim.

Bifana z boczkiem i serem w O Engenheiro das Bifanas na jarmarku Wonderland Lisboa

Muszę przyznać, że na zdjęciach wyglądało to dość przeciętnie, jednak gdy dotarliśmy na miejsce, zauroczyłem się. Szkoda, że był już wieczór i robiło się zimno, bo chętnie spędziłbym tam ciut więcej czasu. Wonderland Lisboa oferował więcej atrakcji w rodzaju karuzel czy diabelskich młynów, stragany obfitowały w produkty lokalnych rzemieślników, a gastronomia zdominowana była przez lizbońskie smaki. Ceny – jak to na jarmarku – nie należały do najniższych. Nie mam jednak zamiaru krytykować Betlejem Poznańskiego, gdyż i tam chadzam z przyjemnością – tyle że nie kupuję tam jedzenia.

W O Engenheiro das Bifanas wybrałem wersję napakowaną dodatkami, co być może nie było dobrą opcją. Nie zrozumcie mnie źle – bifana była bardzo smaczna, jednak tradycyjna wersja zawiera wyłącznie cienko krojoną wieprzowinę, a nie dodatkowy bekon i ser. Mimo wszystko polecam – gdziekolwiek będą stali jak jarmark się skończy i będziecie czytać ten tekst. Albo za rok…

Na jarmarku nie brakowało także opcji bezmięsnych, jak choćby hotdogi z kiełbaskami z białej fasoli.

Greckie pity w Portugalii? – czemu nie!

Jeżdżąc po świecie zawsze priorytetyzuję lokalne smaki. Czasem jednak jest tak mało czasu między jednym a drugim punktem zwiedzania, że trzeba zadowolić się czymś innym. W Belém nie mieliśmy dużo czasu, więc biegnąc między Klasztorem Hieronimitów, Muzeum Skarbu Narodowego, a Wieżą Belém, potrzebowaliśmy złapać coś dobrego na szybko.

Gdzie zjeść w Lizbonie w dzielnicy Belém, gdy ci spieszno? Na przykład pod Fontanną Księżniczki, gdzie natrafiliśmy na foodtruck pita.gr Chef Thassos, bardzo wysoko oceniany w Google. Podawali tam greckie pity w wielu opcjach – zarówno mięsnych, jak i bezmięsnych.

Pita sutsukaki w Pita.gr w Belem

Wybraliśmy oba rodzaje i zasiedliśmy przy ogródkowym stoliku. Ku naszemu zaskoczeniu na drzewie ujrzeliśmy dwie zielone papugi! Nie wiedziałem, że żyją tu dziko, lecz po szybkim sprawdzeniu w internecie okazało się, że rzeczywiście ten gatunek występuje na wolności w Portugalii. Słuchając więc ich śpiewu, zajadaliśmy greckie pity. W mojej sutsukaki mogłoby być więcej mięsa, ale wegetariańska była napakowana po brzegi. Generalnie obie smakowały wybornie. Papuzie towarzystwo zaś dodawało magii wspólnego biesiadowania z widokiem na Wieżę Belém.

Time Out Market – miejsce dla młodych i dynamicznych

Być może to już wiek robi swoje, ale nie cierpię, gdy w jedzeniu przeszkadza mi głośna muzyka – szczególnie klubowa, której nie znoszę. Z tego powodu nie lubiłem chodzić w Poznaniu do Phobaru czy Punktu Spornego. Zdecydowanie wolę akompaniament fado, bluesa, jazzu, pianina, lub po prostu ciszę.

Time Out Market powstał w budynkach targowiska Mercado da Ribeira, tuż przy stacji kolejowej Cais do Sodré. Jest to pierwszy koncept firmowany przez brytyjski magazyn Time Out, mający na celu stworzenie food hallu serwującego lokalne dania i produkty, jednocześnie będący przestrzenią spotkań dla młodych ludzi oraz miejscem organizacji warsztatów i ekspozycji artystycznych. To hala, którą warszawska Hala Koszyki chciałaby być – przy całym szacunku, bo i tam bywam.

Time Out Market to miejsce cieszące się dużą popularnością i niezależnie od godziny jest tam bardzo tłoczno i głośno. Poza tym jednak karmią tam całkiem nieźle. Wśród ponad trzydziestu kiosków znaleźć możemy zarówno propozycje znanych szefów kuchni, jak i burgery, pizze, czy rzemieślnicze wędliny i sery. To w celu zakupu tych ostatnich przybyłem tam wieczorową porą.

Właściwie to odwiedziłem Time Out Market dwukrotnie. Za pierwszym razem w Manteigaria Silva, których centralny punkt w mieście był zamknięty, zakupiłem przepyszną deskę wędlin i serów, na której królowała cieniutko pokrojona szynka z czarnej świni iberyjskiej (porco preto), która smakiem może równać się nie tylko z legendarnymi szynkami z Parmy, Szwarcwaldu, czy Hiszpanii, ale także z najlepszą wołowiną. Oprócz tego pieczywo, sery, ananas i marynowany łubin. Swoją drogą nie spotkałem się z marynowanym łubinem jako dodatkiem w żadnym innym kraju, ale tremoços, jak tu je nazywają, to całkiem ciekawa przekąska. Do deski wziąłem oczywiście charakterne czerwone wino.

Zjadłszy przekąskę, która de facto posłużyła mi za obiad, zrobiłem zakupy na wynos. Wszak przygotowałem całą listę medalowych serów, które chciałem przywieźć do Polski. Zakupiłem: Azeitão (wyrazisty miękki ser z niepasteryzowanego owczego mleka) z rzemieślniczej serowarni Victora Fernandesa, dojrzewający aż 50 miesięcy twardy ser Ilha São Jorge o bardzo wyraźnym, pikantnym charakterze, potężną porcję Serra da Estrela, o którym pisałem już wyżej przy krokietach z dorsza, a także małe kółko sera Prados de Melgaço, który w procesie dojrzewania nacierany jest ostrą papryką, a także zanurzany w winie Alvarinho. Wszystkie cztery pozycje to zupełnie inne, ale niesamowicie pyszne sery, których każdy powinien spróbować.

Za drugim razem zamówiłem prego z ośmiornicą w O Prego da Peixaria, ale było jej mało i nie dorastała do pięt tej z Boca d’Uva.

Śniadania

Gdzie zjeść w Lizbonie śniadanie? To pytanie dość trudne, gdyż wiele osób poleca Dear Breakfast, jednak tam nie dotarliśmy, chcąc raczej złapać coś blisko punktów do zwiedzania. Pierwszego dnia trafiliśmy do Pequeno na rondzie Arroios, ale śniadanie było słabe i niewarte swej ceny. Dzień później poszliśmy do kawiarni Pentagon – i tam już było lepiej. Zamówiliśmy dwie pozycje z awokado: tost oraz canjeero. To rodzaj somalijskiego naleśnika, podobny do marokańskiego baghrir.

Canjeero z awokado w Pentagon Cafe

Kompozycja awokado, orzechów, pomidorów, zieleniny, masła orzechowego i ostrego sosu na canjeero grała razem doskonale. Na miejscu też reklamują się jako miejsce na specialty coffee, ale szczerze mówiąc nigdzie w Lizbonie nie trafiłem na dobrą kawę. Nie szukałem zresztą specjalnie miejsc typowo kawowych, bo nie było na to czasu, ale w lokalach, które odwiedziłem, raczej leją typowy ciemno palony napar we włoskim stylu, który zapewne ma wielu zwolenników, ale jednak ja wolę coś bardziej nowoczesnego i owocowo-kwiatowego.

W pozostałe dni śniadania najczęściej jedliśmy na słodko, w miejscach serwujących pastéis de nata, jako że je uwielbiam i chciałem spróbować wersje z jak największej liczby różnych cukierni. Przypomniał mi się listopad i wielki test rogali świętomarcińskich, który mogliście śledzić na Instagramie.

Słodkości

Skoro więc doszliśmy do tego momentu, należy zadać pytanie: gdzie zjeść w Lizbonie najlepsze pastéis de nata? Postanowiłem to sprawdzić i przetestowałem kilka miejsc. Właściwie codziennie zjadałem kilka różnych budyniowych babeczek, aby ostatecznie wybrać te najpyszniejsze. Nie samymi pastéis de nata jednak żyje Lizbona i okolice. Ale wszystko po kolei!

Pastéis de nata i pastéis de Belém – urzekająca kruchość i kremowy aksamit

Według legendy pierwsze babeczki z kruchego, listkowatego ciasta, wypełnione kremowym budyniem, powstały w XVIII wieku w Klasztorze Hieronimitów w Belém. Do dziś serwowane są tylko w jednym miejscu – mieszczącej się nieopodal cukierni Pastéis de Belém, do której od wielu lat przez cały dzień ustawiają się długie kolejki, aby spróbować tych pyszności. Babeczki można wziąć na wynos albo zjeść je przy stoliku. Sam lokal jest labiryntem przepięknie zdobionych sal, a więc warto chociaż przejść się zobaczyć, jak wygląda w środku.

Pastéis de Belém posypane cynamonem i cukrem pudrem

Zarówno internet, jak i znajomi, polecali iść od razu do stolika, gdyż kilometrowa kolejka czekająca na ulicy jest głównie do okienka na wynos. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że… chyba wszyscy posłuchali tej rady i ustawili się w kolejce do stolików. Tymczasem do wynosów stało może pięć osób. Zakupiłem więc pastéis de Belém przy ladzie i dzierżąc je w ręku zacząłem zwiedzać lokal. Można też zajrzeć przez szybę do kuchni i obserwować, jak pracownicy w pocie czoła produkują tysiące wypieków dziennie. Jeśli chodzi o formę podania, babeczki zwykle je się posypane cukrem pudrem i cynamonem, aczkolwiek warto także spróbować ich bez niczego, by zobaczyć jak smakują same.

Czym więc różnią się pastéis de Belém od pastéis de nata, które oferują cukiernie w centrum Lizbony? Przede wszystkim ciastem. Te z Belém są o wiele bardziej kruche, a strukturą przypominają cieniutkie warstwy liści. Jako że receptura pastéis de Belém jest tajna, lizbońskie cukiernie próbują naśladować oryginał po swojemu. Oczywiście nie ma tu mowy o podróbkach. Pastéis de nata to pełnoprawny produkt regionalny, pyszny i znany na całym świecie. Warto jednak spróbować budyniowych babeczek tam, gdzie powstały – w Belém, aby poznać pierwotny smak.

Pasteis de nata z Manteigaria oraz Fabrica Nata

W samym centrum Lizbony właściwie na każdej ulicy znajdzie się miejsce, gdzie można spróbować pastéis de nata. Najpopularniejsze są w cukierni Manteigaria, gdzie także możecie obserwować proces powstawania babeczek. Jest to w tej chwili już sieć lokali, z których jeden znajduje się… niemalże drzwi w drzwi z Pastéis de Belém! Moim zdaniem jeśli chodzi o centralne cukiernie to Manteigaria wygrywa, aczkolwiek równie dobre pastéis jedliśmy w Fabrica da Nata czy Confeitaria Nacional. Z kolei w Gelado de Alfama były miękkie i w ogóle niechrupiące. Natomiast mają je praktycznie wszędzie, nawet w Oceanarium czy zwykłych kawiarniach.

Wyjątkowe pastéis de nata robią zaś w Nata Portuguesa, na Placu Św. Dominika, naprzeciwko kościoła, który przetrwał trzęsienie ziemi i pożar, a jego filary wciąż noszą znamiona tych kataklizmów. Tamże masa budyniowa ma posmak trawy cytrynowej, co sprawia, iż ich babeczki wyróżniają się od innych.

Bolo rei

W okresie Świąt Bożego Narodzenia oraz Święta Trzech Króli Portugalczycy jedzą okrągłe keksy pełne kolorowych lukrowanych dodatków oraz bakalii. Najbardziej słynie z nich wspomniana wcześniej cukiernia Confeitaria Nacional, jednak my swoje królewskie ciasto otrzymaliśmy od naszego gospodarza, wprost ze świątecznego stołu. Smakowo jest to po prostu mocno słodki keks – który w pojedynku z pastéis de nata przegrywa.

Bolo rei

Słodycze z Sintry

Podczas naszej krótkiej wycieczki do Sintry (45 minut od centrum Lizbony), poza caldo verde oraz romantycznymi widokami celem było zjedzenie lokalnych przysmaków. Co zjeść w Sintrze? Słodkości! Od 1862 roku działa tam Casa Piriquita, serwująca typowe desery z tego miasteczka.

Co zjeść w Sintrze? Słodycze: travesseiros, queijada, pastel da Cruz Alta.

W tej legendarnej cukierni zakupiliśmy pięć różnych wypieków: travesseiro – ciasto francuskie nadziewane masą jajeczną (w tym regionie mnóstwo wypieków jest na bazie jajek), cukrem i migdałami; dwie różne kokosanki (bolos de coco), queijada – babeczka z serem, jajkami, cukrem i cynamonem oraz pastel da Cruz Alta – gdzie do typowego kremu jajeczno-migdałowego dodaje się pastę z.. białej fasoli! Oprócz tego Piriquita słynie z nouzes doradas (złote ciastka orzechowe) oraz pastel de Sintra – czyli sintryjskiej odpowiedzi na pastel de nata, oczywiście na bazie jajek i cukru, jednak ich nie wzięliśmy.

Queijadas nie tylko z Sintry

Przechodząc przez dzielnicę Graça (de facto nie jest już oddzielną dzielnicą, ale miejscowi nadal tak ją nazywają), zmierzając w kierunku punktów widokowych, z których można obserwować Lizbonę z wysokości, zaciekawiło mnie starannie zaprojektowane, ładne miejsce – Condes da Praia. Na miejscu sprzedają wypieki typowe nie dla Lizbony, a dla miasta Praia da Vitória, mieszczącego się na należących do Portugalii Azorach, a konkretnie na wyspie Terceira. Są to queijadas, czyli babeczki na bazie masy serowej, jednak w smaku zupełnie inne niż te z Sintry. Na pewno warto spróbować!

Queijadas w Condes da Praia w Lizbonie

Ovos moles, raivas, czekolady i herbaty w Casa Pereira da Conceição

Casa Pereira da Conceição to miejsce legendarne, prowadzone przez dekady przez starszego pana, wśród młodych wzbudzające kontrowersje przez nieprzystający ich zdaniem do dzisiejszych czasów wykonany blisko sto lat temu szyld, przedstawiający w stereotypowy sposób mieszkańców Afryki i Azji. Przez dziesiątki lat sprzedawano tu nie tylko słodycze, ale przede wszystkim wyjątkowe gorące czekolady i herbaty. Rok temu szyld zniknął. Obecnie pracują tam sympatyczne panie, które chętnie doradzą w sprawach oferowanych produktów.

Wnętrze Casa Pereira da Conceição

Na miejscu zakupiłem – zgodnie z planem – ovos moles – dosłownie miękkie jaja. To typowe słodycze z Aveiro, w skład których wchodzą – a jakże – jajka i cukier. Masa nadziewana jest w skorupkę zrobioną albo z papieru ryżowego, albo bardzo cieniutkiej saszetki z mąki pszennej, dzięki czemu zewnętrzna warstwa ma konsystencję… opłatka. Oprócz ovos moles kupiłem też raivas, czyli charakterystyczne poskręcane ciastka biszkoptowe. Dzięki sympatycznej obsłudze miałem też możliwość skosztowania gorącej czekolady i kawy, za co serdecznie dziękuję, a miejsce z całego serca polecam. Nie jest tu tanio, ale jest ładnie i smacznie. Do tego można kupić kolekcjonerskie filiżanki.

Wegetariańskie jedzenie w Lizbonie

Podczas moich podróży zawsze staram się też znaleźć pyszne miejsca z kuchnią bezmięsną. Tym razem nawet tradycyjna kolacja w gwiazdkowej restauracji Michelin wypadła w takim właśnie miejscu. Ba, okazało się, że mieliśmy także preludium w postaci kolejnej kolacji degustacyjnej, gdyż w Sylwestra jedna z restauracji nie umożliwiała zamówień à la carte. Miejsc zapisanych mieliśmy więcej, jednak do dwóch czy trzech miejsc nie dotarliśmy z różnych względów. Ostatecznie padło na cztery bezmięsne lokale – dwa bardziej streetfoodowe i dwa bardziej eleganckie.

Veganapati

Nieopodal Kościoła Św. Dominika, czyli przy Nata Portuguesa oraz dwóch miejsc z ginjinhą, znajduje się Veganapati. Jest to wegańska restauracja serwująca dania kuchni meksykańskiej, indyjskiej, burgery i co tylko, a także szeroką gamę win, koktajli i innych alkoholi. Wybraliśmy burgera holi w bułce buraczanej, z chutneyem z pomidorów, coleslawem, karmelizowaną cebulą i frytkami, a także tacos al pastor w kukurydzianej tortilli, z marynowanym seitanem, guacamole, pico de gallo i ananasem. Całkiem smaczne.

Tacos al Pastor w Veganapati

Plant Base

Restauracja Plant Base to także koncept raczej nastawiony na junk food, ale ze smakiem. Tu byliśmy przed samym odlotem. To, co mnie zaskoczyło, to że w roślinnej knajpie, która – wiadomo – powinna promować ekologię, naturę, itd. wszystkie dekoracje były… z plastiku. Plastikowe rośliny w wegetariańskiej restauracji? Nie pasowało mi to.

Burger z frytkami w Plant Base

Jeśli chodzi o jedzenie, to smakowało całkiem nieźle. Zarówno frytki, jak i burger były dokładnie tym, czym powinny być – może poza tym ohydnym sztucznym zamiennikiem sera, do którego pałam nienawiścią szczerą. Natomiast w Plant Base nawet i na to przymknąłem oko. Mają tu też świetne piwo – Urraca Vendaval IPA z Oitava Colina to jedno z lepszych piw, jakie piłem podczas tego wyjazdu – gorzkie, klarowne i wytrawne.

Kolacja degustacyjna #1 – Kong

Gdzie zjeść w Lizbonie wegetariański fine dining? O dziwo miejsc jest całkiem sporo. Do restauracji Kong chciałem iść z tego powodu, że wg konkursu VegClub Magazine jest to… najlepsza wegańska restauracja w Europie! Popularny serwis agregujący oceny bezmięsnych restauracji – Happy Cow – zaś sklasyfikował Kong na trzecim miejscu. Po takich rekomendacjach poszliśmy tam z bardzo dużymi oczekiwaniami.

Był to jednak Sylwester i otrzymałem wiadomość od menedżerki, że będzie możliwość zjedzenia tylko menu degustacyjnego, złożonego z siedmiu dań. Nastawiałem się na nieco mniej ekskluzywne – a przede wszystkim krótsze – doznania, jako że dzień później mieliśmy rezerwację w gwiazdkowym Encanto. No ale wybór był albo to, albo rezygnacja, więc odpisałem, że bardzo chętnie.

"Przegrzebki" w Kong

Zaczęło się z wysokiego „C”, gdyż wegańskie „przegrzebki” z truskawkowym chutneyem z cebuli były po prostu przepyszne. Zamówiliśmy też dwa pairingi: wino i bezalkoholowy. No i – niestety – z tego pięknego konia Kong spadł z hukiem. Nie chodzi jednak ani o jedzenie, ani o przesympatyczną i robiącą co może obsługę.

Restauracja poległa jeśli chodzi o organizację oraz zapanowanie nad stolikami i synchronizacją. Lista grzechów głównych tego wieczoru to m.in.: z siedmiu dań jedno dostaliśmy zimne, jedno przyszło w złej kolejności, jednego wina nie dostałem, za to inne dostałem dwa razy, siedziałem 35 minut z pustym talerzem i kieliszkiem, wina które powinny być sparowane otrzymywałem w zupełnie przypadkowych momentach, itd. Chcę podkreślić, że nie mam tu pretensji do obsługi. Ewidentnie restauracja nie udźwignęła wydarzenia organizacyjnie i zapewne szkoleniowo, bo też za wiele nie dowiedzieliśmy się o daniach, a ja lubię znać każdy szczegół w takich miejscach.

Medaliony z seitana z frytkami w restauracji Kong w Lizbonie

Kolejnym daniem miał być krem z kalafiora, ale dostałem – zimne – grylowane warzywa. O krem pytałem chyba czterokrotnie. W międzyczasie kilka razy wymieniono mi (czyste, nieużywane!) sztućce i kieliszki, ale na talerzu nie było nic. Czeski film. Medaliony z seitana z dziwaczną konstrukcją z grubo ciosanych frytek były smaczne, zresztą ten felerny krem z kalafiora też smakował naprawdę dobrze, jak już go dostałem. Naprawdę nie mogę narzekać na jedzenie.

Eton Mess w kieliszku w restauracji Kong

Podobnie gdy przyszło do deserów. Zarówno shot z musem limonkowym, jak i Eton Mess czy nawet petit fours w postaci mini snickersa, trufli i pastel de nata były naprawdę smaczne. Tylko ta organizacja… Chciałbym tam wrócić, ale zamówić coś z karty i nie w Sylwestra, bo jestem pewien, że doświadczenie byłoby dużo lepsze, niż to, co mieliśmy.

Kolacja degustacyjna #2 – Encanto by José Avillez – Michelin *

W Nowy Rok udaliśmy się zaś do Encanto. To jedna z dwóch siostrzanych restauracji, położonych obok siebie. Belcanto ma dwie gwiazdki Michelin i serwuje menu mięsne, zaś Encanto ma jedną i jest lokalem w pełni wegetariańskim. Jako że nie ma opcji dwóch różnych menu, poszliśmy do Encanto. Od razu powiem, że nie żałuję. Była to niesamowita uczta, pełna wspaniałej tekstury, smaku, aromatu, widocznej w każdym daniu pasji szefa kuchni i doskonale wyszkolonej obsługi. Jeśli więc pytacie gdzie zjeść w Lizbonie na najwyższym, gwiazdkowym poziomie, to z pełnym przekonaniem rekomenduję właśnie Encanto. Mówię to jako zdeklarowany mięsożerca, któremu niczego w tym miejscu nie brakowało. Wybitny szef kuchni bowiem jest w stanie tak przygotować kuchnię bezmięsną, że zaspokoi wszystkie potrzeby każdego smakosza.

Jaja z hummusu w jadalnym złocie w Encanto w Lzibonie

Kolacja składała się z dwunastu momentów, do których dopasowano zarówno wina, jak i napoje bezalkoholowe – kombuche, napary, wyciągi, octy, lemoniady i inne. Na początek dostaliśmy jaja. Konkretnie to złote jaja faszerowane hummusem, powleczone jadalnym złotem. I już wiedziałem, że będzie dobrze. Następnie topinambur, czyli słonecznik bulwiasty, sparowany ze swym bardziej pospolitym bratem, w wielu postaciach jednocześnie – w krakersiku, z puree, w pestkach, a to wszystko podane na kwiatach słonecznika. W to mi graj. Kolacje degustacyjne tej klasy to także performance, sztuka podawania dań, wręcz spektakl. Jako trzeci moment kelnerka przyniosła rozżarzony kamień, który zanurzyła w nadziewanym własnym puree batacie. Następnie wybrała łyżką podgrzane wnętrze słodkiego ziemniaka i ułożyła na talerzu obok innych części jadalnych: liścia w tempurze, kwiatu i dwóch rodzajów nadziewanych chipsów.

Faszerowane jabłko w Encanto

Następne danie to jabłko faszerowane puree z kasztanów ze smażonym lejkowcem dętym, kiszonymi mini truskawkami i kawałkami jabłka w sosie ponzu. Wieczko zaś wypełnione było żelką z jabłkowej kombuchy. Całość posypano tartym czarnym kasztanem. Zdecydowanie jedna z moich ulubionych pozycji tego wieczoru. Piąty moment oddawał hołd algom morskim. Była to zupa miso z glonami i grzybami, a także chrupiąca tartaletka wypełniona algami i pastą cytrynową. Następnie wegetariańskie cozido z dziewięciu rodzaju warzyw, w akompaniamencie niezwykle przepysznego chleba żytniego na zakwasie.

Plastry buraka udające mięso w Encanto

Byliśmy już w połowie, a apetyt tylko rósł dzięki niesamowitym smakom serwowanym nam przez restaurację Encanto. Siódmy moment to cienko krojony burak, grylowany przez dwie godziny, który swą strukturą przypominał mięso. Do tego puree ze szpinaku i różnorakie liście (np. botwina) i chipsy. Numer osiem to znów jedna z moich ulubionych pozycji: risotto z grzybami leśnymi z pianką z gruszki, shio koji i pietruszką oraz „przegrzebkiem” grzybowym. Następnie dostaliśmy ciasto francuskie nadziewane ziemniakami i puree z pora, do tego verjus i trufla letnia.

Abade de piscos

Gdy przyszła pora deserów, w Encanto zaserwowano nam hoshigaki, czyli fermentowany owoc persymony z niebieskim serem w krakersowej kanapce. Druga pozycja na słodko to pudding abade de priscos z kwiatami nasturcji, krakersem drożdżowym i kawiorem z limonki. Kolejna słodkość, jaką otrzymaliśmy, to orzeszki piniowe z cytryną i wegańską czekoladą z liścia pachnotki zwyczajnej. Na zakończenie zjedliśmy jeszcze bonusowe jadalne kwiaty i trufle. Całe doświadczenie oceniam jako rewelacyjne i polecam to miejsce każdemu, nie tylko wegetarianom. Najlepsze pozycje wieczoru to: topinambur, risotto, burak i jabłko.

Mam nadzieję, że ten artykuł przybliżył Wam nieco kulinarną Lizbonę. W wiele ikonicznych miejsc nie trafiliśmy, natomiast prawie wszędzie tam, gdzie byliśmy, było smacznie i ciekawie. Z pewnością wrócimy, by podegustować więcej – zwłaszcza w tych miejscach, które albo były zamknięte (Floresta das Escadinhas, As Bifanas do Afonso, O Velho Eurico), albo znajdowały się poza naszym szlakiem (Adega das Gravatas). Wkrótce napiszę też osobny tekst na temat piwa kraftowego w Lizbonie, z jednym akapitem o innych trunkach. Smacznego!

1 komentarz do “Gdzie zjeść w Lizbonie – najlepsze miejsca 2025”

Możliwość komentowania została wyłączona.